wtorek, 23 października 2012

Treść e-maila w sprawie pracy


Oferty pracy przebrane, curriculum vitae i list motywacyjny napisane – nie pozostało już nic innego jak dodać dokumenty aplikacyjne do treści e-maila i wysłać je do naszego przyszłego pracodawcy.
Pojawia się jednak jeden problem – co napisać w treści wiadomości? 

W rzeczywistości nie trzeba pisać wielkich elaboratów, ponieważ, to co najważniejsze w tej wiadomości, to dołączone do niej załączniki. Redagując treść e-maila powinniśmy – przede wszystkim – jasno napisać, na jakie stanowisko aplikujemy. Pracodawca, do którego kandydujemy może prowadzić jednocześnie wiele procesów rekrutacyjnych, dlatego tak ważne jest, by nasza aplikacja trafiła do właściwej grupy CV. 

Warto też zwrócić uwagę na estetykę wiadomości i poprawność językową czy też właściwą pisownię. Treść e-maila jest pierwszym naszym komunikatem, jaki przeczyta pracodawca. Jeżeli chcemy się zaprezentować jako porządny, kulturalny kandydat, pamiętajmy o elementach właściwych dla oficjalnej korespondencji.
Przykładowa treść e-maila może prezentować się następująco:



Witam,

W nawiązaniu do Państwa oferty pracy zamieszczonej na portalu dam_prace.pl, pragnę zgłosić swoją kandydaturę na stanowisko Głównej Księgowej. W załączniku przesyłam dokumenty aplikacyjne – życiorys oraz list motywacyjny.
          
                                                                    Z poważaniem
                                                                    Anna Nowak

piątek, 19 października 2012

Głos w sprawie straconego/oszukanego pokolenia

Motyw straconego pokolenia raz po raz pojawia się w mediach za sprawą przedstawicieli świata nauki, polityki czy też samych mediów. Jest to temat niezwykle nośny - uczelnie produkują (niczym manufaktura) coraz więcej studentów, których nie jest w stanie wchłonąć rynek pracy. Studenci ci są nie tylko bohaterami, ale też i odbiorcami artykułów o ich biednym, niesprawiedliwym losie - jako sami zainteresowani przypuszczalnie chętniej będą czytać o tym jak system edukacji ich ,,oszukał". Tak więc produkujmy artykuły, a najlepiej i całe serie tekstów dedykowanych bezrobotnym absolwentom.

I tak oto powstaje w 2011 roku cykl publikowany przez Gazetę Wyborczą pt. ,,Stracone pokolenie": http://wyborcza.pl/1,95892,9297366,Stracone_pokolenie___listy.html

Temat w tym roku najwyraźniej nie został wyczerpany, albowiem portal Onet.pl wznowił wątek,  nazywając tym razem owo feralne pokolenie ,,oszukanym": http://wiadomosci.onet.pl/raporty/oszukane-pokolenie/raport-specjalny.html

Jeśli któryś z Czytelników nie wie jeszcze jak mu źle, zapraszam do lektury artykułów z powyższych linków.

KTO JEST WINNY?

Istnienie całej rzeszy bezrobotnych to fakt, któremu nie można zaprzeczyć. Stopa bezrobocia absolwentów w pierwszym kwartale 2012 roku - według GUS - wynosiła nieco ponad 30%. Marnym pocieszeniem jest fakt, że przeciętny bezrobotny spędza na poszukiwaniu pracy 11 miesięcy, a bezrobotny absolwent średnio już tylko 9 miesięcy. Sytuacja absolwentów jest dramatyczna, jednak zdecydowanie zbyt mało mówi się o tym, z czego może wynikać ta sytuacja i co zrobić, by kolejni studenci nie byli skazani na wieczne poszukiwanie pracy. 

Kto jest więc winny? W litanii winowajców podawanych przez media znajdują się - właściwie - wszyscy, od lewicy do prawicy, koalicja, opozycja, niezrzeszeni, a ponadto uczelnie wyższe, rynek pracy, spowolnienie gospodarcze, informatyzacja, obcy kapitał, polski kapitał i mnóstwo innych antagonizmów. 

W rzeczywistości wiele czynników złożyło się na obecną sytuację na rynku pracy, jednak mało kto mówi o grzechu zaniedbania samych zainteresowanych, czyli absolwentów oraz pewnych ubytkach w systemie edukacji.

INNA ORIENTACJA

W polskiej edukacji kuleje poradnictwo zawodowe - działania mające na celu szerzenie poradnictwa zawodowego są znikome, bądź też pozorne (za orientację zawodową młodzieży często odpowiedzialni są pedagodzy szkolni, którzy w wielu przypadkach nie mają czasu na poradnictwo zawodowe, bądź też nie posiadają profesjonalnej wiedzy lub narzędzi do diagnozowania zawodowego). Młodzież często nie ma możliwości zasięgnięcia fachowej porady dotyczącej wyboru dalszej ścieżki kształcenia.

Jest to zgubne zwłaszcza dla młodzieży w wieku gimnazjalnym, która musi bardzo wcześnie dokonać wyboru między ,,zawodówką dla frajerów", ,,obciachowym" technikum czy popularnym liceum. Efektem tego jest znaczny odsetek uczniów, którzy pragną kontynuować naukę w liceum. Nie biorą przy tym pod uwagę faktu, że to właśnie liceum nie daje im żadnego przygotowania zawodowego.Brakuje osób, które uświadomiłyby młodym ludziom, że rynek pracy czeka na kolejnych wykwalifikowanych fachowców w takich zawodach jak - chociażby - elektromechanik czy spawacz. Ofert pracy dla takich osób jest znacznie więcej, aniżeli - przykładowo - dla magistrów politologii czy dziennikarstwa.

Kult liceum i studiów wynika w dużej mierze z przekonań pokolenia rodziców obecnych bezrobotnych studentów. W czasach młodości wspomnianych rodziców, posiadanie dyplomu było synonimem zatrudnienia na intratnym stanowisku. Przekonanie to było tak silne, że zapędziło w mury polskich uczeni najwięcej młodych ludzi, aniżeli w każdym innym kraju Europy. Obietnica prestiżu i awansu społecznego wynikającego ze zdobycia wyższego wykształcenia zepchnęły w cień taki detal jak brak możliwości wchłonięcia przez rynek pracy tak wielkiej rzeszy studentów. Inną kwestią jest ilość studentów studiujących kierunki studiów mało zbieżne z potrzebami rynku pracy.

ZGUBNE WYCZEKANE STUDIA

Na liście winowajców - oczywiście - jest także miejsce dla alma mater przyszłych bezrobotnych. Czy oskarżony rzeczywiście ponosi winę? Misją uczelni wyższych jest działalność naukowa oraz kształcenie kolejnych pokoleń na poziomie akademickim, czyli naukowym. Oczekiwania względem uczelni są jednak zgoła inne, przypominają raczej wymagania względem szkół zawodowych. Otóż, gdy młody człowiek opuści już nieprzygotowujące go do żadnego zawodu liceum, pragnie on w końcu uzyskać jakieś kwalifikacje w ramach trzy- lub pięcioletniej kolejnej szkoły. Jakże wielkie jest zdziwienie studenta, gdy odkrywa, że studia, to przede wszystkim wiedza teoretyczna, a dopiero w drugiej kolejności - praktyka przygotowująca do wykonywania zawodu.

Szkolnictwo wyższe zmienia jednak powoli swoje podejście i na nowo definiuje swoją misję, by spełniać oczekiwania swoich studentów-klientów. Dostosowują się czasem nawet do tego stopnia, że zupełnie zatracana jest idea nauczania na poziomie akademickim. Klient płaci, klient wymaga - a zyski liczone są od głowy (biretu). Tak gorzka konkluzja wynika z dramatycznego listu, który wystosował do studentów profesor Jan Stanek, pracujący w Zakładzie Fizyki Medycznej Instytutu Fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie (treść listu: http://wyborcza.pl/1,76842,11633916,Profesor_do_mlodych__wyksztalconych_bezrobotnych_.html).

Pozytywnym zjawiskiem jest zacieśnianie się więzi pomiędzy uczelniami a lokalnym biznesem. Uczelnie otwierają się na potrzeby lokalnego rynku, czego efektem są tzw. kierunki zamawiane czy też programy stażowe wynikające z porozumienia uczelni z wybranymi firmami. 

BEZROBOTNY WINNY BEZROBOCIA?

Studenci często mają żal do swoich uczelni, ponieważ w ramach programów studiów oferują zbyt wiele teorii, a za mało praktyki. Cóż wobec tego zrobić? Poszukać możliwości odbywania praktyki w innym miejscu. W trakcie studiów osoba aspirująca do wejścia na rynek pracy ma niepowtarzalną okazję, by spróbować swoich sił w różnych miejscach pracy, zachowując jednocześnie możliwość odbywania krótkich 2-3 miesięcznych praktyk czy staży. W ten sposób możemy szybko się przekonać jakie środowisko pracy, jaka branża, jaki typ przedsiębiorstwa najbardziej nam odpowiada. Poza sytuacją odbywania stażu, rynek pracy z trudem wybacza tak krótkie okresy zatrudnienia. Student więc może robić to, czego nie wypada etatowemu pracownikowi, który musi w swoim CV wykazywać możliwie najdłuższe okresy zatrudnienia (co jest dobrym prognostykiem z perspektywy przyszłego pracodawcy). 

Obecni studenci i absolwenci aktualnie poszukujący pracę wkraczają na trudny rynek pracy, zwany ,,rynkiem pracodawcy". Termin ten oznacza, że to pracodawcy mają komfort wyboru pracowników (których jest wielu), a nie kandydaci pracodawców (sytuacja taka miała miejsce m.in. w 2007 roku, gdy bezrobocie było niskie, a firmy walczyły o pracowników). To pracodawca stawia warunki, może windować wymagania i przebierać w aplikacjach. Należy więc odpowiednio przygotować się do poszukiwania pracy, a najbardziej skuteczną strategią będzie nabywanie pierwszych doświadczeń podczas praktyk i staży. Także tych bezpłatnych, z czym trzeba się liczyć, ponieważ w dobie spowolnienia gospodarczego mniej firm decyduje się na opłacanie stażystów. Nie zapominajmy także, co jest nadrzędnym celem stażu - nie zarobek, ale doświadczenie spójne z wizją przyszłej drogi zawodowej studenta.


OSZUKANE OSZUSTWO

Szumne tytuły artykułów o ,,oszukanym" lub ,,straconym" pokoleniu nie oddają w pełni rzeczywistości - manipulują atrakcyjnymi dla mediów skrawkami większego obrazu, który bynajmniej nie przedstawia absolwentów pogrążonych w beznadziei. Nie pisze się o prawdziwej przyczynie zmiany sytuacji studentów - choćby poziom kształcenia utrzymywał się na tym samym pułapie, to i tak mamy do czynienia obecnie z zupełnie inną sytuacją na rynku pracy i w gospodarce. Obietnice sukcesu, które były formułowane w czasach hossy, nie muszą się zdezaktualizować w czasach bessy. Sukces zawodowy jest możliwy nadal - mówimy ciągle o tym samym wykształceniu, zmienił się jedynie kontekst osiągnięcia tego sukcesu. Praca nie należy się studentom za sam fakt posiadania indeksu - trzeba powiedzieć to jasno. Na pracę trzeba najpierw... zapracować.

poniedziałek, 15 października 2012

Just in time!

KANDYDAT:

Buduje plan całego dnia wokół tego jednego spotkania. Prasuje koszulę, dobiera spodnie, marynarkę, pastuje buty. Stara się wyjść wcześniej z pracy lub z domu - boi się, że autobus się spóźni, tramwaj nie przyjedzie, trafi na korki. Uff... udało się, przyjechał przed czasem. Natychmiast znalazł siedzibę firmy. Jest nawet kilkanaście minut przed czasem - dumny z siebie wchodzi do budynku, by zastukać do drzwi Działu Personalnego, gdzie z pewnością czeka na niego (i tylko an niego) rekruter.

REKRUTER:

Telefony dzwonią od rana - jeden za drugi, a jeszcze więcej trzeba ich wykonać. Na biurku piętrzą się dokumenty związane z rutynową pracą, do tego dochodzą kwestionariusze do wywiadu telefonicznego i dokumenty aplikacyjne. Plan dnia? Nie ma planu dnia. Są elementy stałe, takie jak rozmowy rekrutacyjne, a między nimi na szybko sporządza się profile kandydatów, ,,wydzwania się" kolejnych i próbuje się w międzyczasie odświeżyć umysł przed kolejnym spotkaniem. Na szczęście do kolejnego spotkania jeszcze 20 minut...

I wtedy wchodzi on - kandydat.

Dochodzimy teraz do sedna - kandydaci są umawiani na konkretne godziny spotkania (,,proszę przyjść na 12.00" a nie ,,proszę przyjść między 11.30 a 12.30"), po to, by rekruter mógł wpleść tą rozmowę w swój rytm dnia i - co najważniejsze - solidnie się przygotował do tego spotkania. W przypadku, gdy kandydat przychodzi z dużym wyprzedzeniem, są dwie opcje: albo rekruter w uprzejmości swojej rozpocznie spotkanie wcześniej (nie mamy pewności, czy będzie solidnie przygotowany - w końcu kandydat zabrał mu te 20 minut), albo kandydat będzie musiał cierpliwie poczekać w miejscu dowolnie wyznaczonym.

Zdecydowanie w dobrym guście jest przyjście - po prostu - na czas, czyli ani za wcześnie, ani za późno.

Rozmowa kwalifikacyjna, czyli mowa sprzedażowa

Jakiś czas temu miałam okazję przeprowadzać rozmowę z kandydatem na stanowisko handlowca. Rozmowa przebiegała przeciętnie, ale co najbardziej zapamiętałam z tamtego spotkania: gdy zapytałam kandydata o jakąś podstawową kwestię maglowaną przez wszystkie poradniki traktujące o rozmowach w sprawie pracy, to odpowiedział coś, co mnie zaskoczyło:

Ja: Proszę opowiedzieć, co pana może wyróżniać na tle innych kandydatów.
Kandydat: Hmm... nie wiem, trudno powiedzieć, nie przygotowałem się na to pytanie.

Ja (nie mogąc się powstrzymać): Spotkaliśmy się w sprawie stanowiska typowo sprzedażowego, nie sądzi pan, że ta rozmowa powinna być właśnie sprzedażowa? Powinien pan nam właśnie sprzedawać siebie.

Kandydat przytaknął, bo cóż innego miał zrobić?

Historia ta pokazuje nam jednak oblicze rozmów rekrutacyjnych, o którym często kandydaci zapominają. Starając się o pracę, powinniśmy mieć rękawy - wręcz - wypchane asami w postaci naszych sukcesów, mocny stron, niestandardowych umiejętności i nieprzeciętnej wiedzy. Starając się o posadę, powinniśmy mieć przygotowaną konkretną ofertę (sprzedażową) dla potencjalnego pracodawcy (nabywcy).

REKRUTACJA JAK PRZETARG

W rzeczywistości oferta pracy zamieszczona w prasie czy internecie, jest zaproszeniem do uczestnictwa w przetargu na dostawcę usług, które pracownik będzie świadczył na rzecz swojego pracodawcy.

Jak się więc startuje w przetargach?

Przede wszystkim zapoznajemy się z założeniami przetargu, a mianowicie za czyje usługi pracodawca chce płacić. Należy się więc dokładnie wczytać w treść ogłoszenia.

Dokumenty aplikacyjne w tym wypadku są wstępną ofertą - w CV i liście motywacyjnym udowadniamy potencjalnemu pracodawcy, że nasza kandydatura jest warta większej uwagi. Dokumenty aplikacyjne, jak oferta przetargowa, powinny być starannie i estetycznie przygotowane oraz - co najważniejsze - treściwe.

Do finału zbliża nas rozmowa kwalifikacyjna, kiedy to mamy okazję sprzedać naszą ,,ofertę" pracy jako najlepszego kandydata.

NADMIERNA SKROMNOŚĆ VS PRZEROŚNIĘTE EGO

Niestety, wielu kandydatów - nie wiedzieć czemu - strzela do własnej bramki, pomniejszając swoje zasługi podczas rozmów kwalifikacyjnych. Potrafią z powodzeniem wdeptać w ziemię swoje najciekawsze pomysły i projekty, byleby się nie musieć nimi chwalić. Jest to jeden z najczęstszych grzechów uczestników rozmów rekrutacyjnych - grzech zaniechania, bądź też spychania swoich zasług na cudze barki.

Kandydaci mylą nadmierną skromność z pokorą, która w racjonalnych dawkach jest często pożądana u kandydatów. Warto więc się chwalić, ale z umiarem.

Należy pamiętać, by nie popaść z jednej skrajności w kolejną skrajność. Zbyt duża pewność siebie, która często idzie w parze ze znacznie wygórowanymi oczekiwaniami finansowymi jest czymś, z czym z pewnością żaden rekruter nie chce się spotykać.

Starajmy się więc zachować złoty środek.